Historia jednej pokrywki
- Edi Malcer
- 1 dzień temu
- 2 minut(y) czytania

Zdarza się, że wpada do Ciebie znienacka klient. I ma nietypowe zamówienie. Tak było i tym razem. Pierwszy telefon – nie wiadomo, czy bardziej chodziło o zlokalizowanie pracowni, czy o dogadanie szczegółów. Ale potem – krótka rozmowa i… ponowne, tym razem szczęśliwe spotkanie. Szczęśliwe, bo pełne radości i pozytywnej energii.
To naprawdę coś wyjątkowego, gdy trafia do Ciebie taki gość – klient z sercem na dłoni, z uśmiechem i błyskiem w oku. Kiedy już opadasz z sił, taki człowiek potrafi Cię z miejsca „naładować”. I choć zlecenie nietypowe – zgadzasz się. Bo przecież chodzi o dorobienie pokrywki… do stuletniego garnka. Garnka, który świetnie kisi ogórki. Beczki, która przetrwała pokolenia.
Z entuzjazmem siadasz do pracy. Samo spotkanie z klientem było przecież już frajdą. A potem – jak to bywa – zapominasz. I nagle – trzeba działać „na cito”! Toczę trzy, bo może któraś nie wyjdzie, może pęknie, a w ogóle… to lubię toczyć po trzy. Tak dla równowagi. I dla zabawy.
Gdy wyschną – obtaczam. A wtedy pojawia się myśl: może jakiś wzorek? Przecież klient wspominał, że by się przydał. Myślę sobie: słoneczne ogórki! Bo choć przy kiszeniu kierujemy się fazami księżyca, to jednak to słońce karmi ogórki, gdy rosną jeszcze na grządce.
I tak powstały trzy pokrywki. Trzy różne. Każda z duszą. I pomyślałam sobie, że jeśli zostaną ze mną, to nic straconego – są na tyle interesujące, że może doczekają się swojego własnego garnka.
A może… robić pokrywki na zamówienie? Kto wie, może ktoś jeszcze potrzebuje pokrywki do swojego garnka? Do kiszonek? Do masła?
To przecież fajny pomysł – taki bliski naturze, bliski mnie i życia. Jesteśmy tym, co jemy. Więc jedzmy z najlepszych garnków.
Comments